sobota, 8 września 2012

Muffiny cynamonowe z borówkami ^^

Dziś mam mało czasu więc na szybko :p
Pierwszy tydzień szkoły za sobą. Nie jest źle, już zdążyłam się zaklimatyzować :) Nauczyciele nie są źli, ale już mamy 2 kartkówki w tym tygodniu :(
Dzsiaj do NIEGO napiszę, trudno najwyżej zrobię z siebie idiotke, wszyscy będą sie ze mnie śmiać a ja będe potwornie nieszczęśliwa.. :<
Dzisiaj pada pada i jeszcze raz pada, spodziewałam się czegoś lepszego po pierwszej sobocie, w każdym razie wybieram się na konie a potem upiekę ciasto drożdżowe :)
W każdym razie w poniedziałek postanowiłam definitywnie zakończyć wakacje pysznymi aromatycznymi muffinkami <3

Muffiny cynamonowe z borówkami

przepis zmodyfikowany od Agatki
 1 muffinka ( 73 g ) - 164 kcal
Składniki :



  • 280 g mąki pszennej
  • 30 g cukru
  • 10 g cukru waniliowego
  • 2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 jajo
  • 25 ml oleju roślinnego
  • 250 ml jogurtu naturalnego
  • szklanka borówek amerykańskich 
  • 2 łyżeczki cynamonu

  • Piekarnik nastawiamy na 180 stopni.
    Mąkę przesiewamy, dodajemy cynomon i proszek.
    W osobnej misce miksujemy razem wszystkie mokre składniki.
    Łączymy ze sobą na przemian suche/mokre i dokładnie mieszamy. Następnie dodajemy borówki i delikatnie łączymy. Masę nakładamy do papilotek ( u mnie 12 ) i pieczemy 30 minut.
    Smacznego ;*

    Tęsknie za latem :( ale właśnie wyszło słoneczko! Na otarcie łez :)
    A teraz uciekam ubierać się na konie, papa :*

    Jeszcze raz chce Was bardzo przeprosić że rzadziej Was odwiedzam, ale mam bardzo dużo zajęć i obiecuję że teraz przez weekend ponadrabiam zaległości ^.^


    

    wtorek, 4 września 2012

    Smutki? Samotność? O wszystkim i o niczym

    Nie mogę zasnąć.. Choć jestem wykończona. Poszłam wczoraj spać o 1 a wstałam o 7 ...
    Miałam dziś nie pisać z braku czasu ale w tej chwili opanowała mnie jakaś...pustka. Czuje że życie krąży w okół mnie a ja sie zatrzymałam, takie mam chwilowo wrażenie, właśnie próbowałam ją zajeść... 50g muesli, garść pestek dyni, jabłko i 3 suszone śliwki, ehhh przynajmniej zdrowo :<
    Nowa szkoła jest całkiem spoko, zaprzyjaźniłam się już z 3 dziewczynami bardzo sympatyczne, już jutro wychodzimy razem na miasto. Fajnie jest już z kimś się dogadać.
    Byłam dzisiaj z przyjaciółką kupić spodnie na które oszczędzałam. Nie kupiłam...moje nogi wyglądały grubo :( co sie dzieje? czemu znów robie sie większa w odbiciu?
    Chcę czymś "rozruszać" życie dodać troche adrenalinki. Myślałam żeby napisać do chłopaka który mi sie podoba, widziałam sie z nim tylko raz w czerwcu ale zapamiętałam to spotkanie bardzo pozytywnie ^^ ale nie chce żeby uznał że sie do niego kleję... bo wtedy wiedzieli by o tym wszyscy moi znajomi. NAwet przyjaciółka miała napisać do niego z mojego konta bo ja sie po prostu wstydze, no ale to jest jakieś dziwne. Widziałam chłopaka raz. Zapraszałam go potem na impreze do mnie - nie mógł przyjść, i teraz zaś bede pisać? Jakie to dziwne...
    Upiekłam wczoraj cynamonowe muffiny z borówkami,  na pszennej mące, mają cukier ( tak ten prawdziwy NIEZDROWY ! ) - ale są przepyszne. Jak znajdę czas to wrzucę bo fotki już zrobione.
    Bardzo Was przepraszam jeżeli nie odpisałam na jakiś email albo nie pokomentowałam Was ale teraz jak zaczęła  sie szkoła naprawdę mam mało czasu... :( Zawsze Was odwiedzam i dokładnie czytam Wasze kolejne urywki życia zza kuchennego blatu :)

    CZEMU  CIĄGLE CZUJE TĄ PUSTKE?!


           Chillout chillout chillout....

    niedziela, 2 września 2012

    Nieudana tarta, owsiane ciacha na poprawę humoru i ten ostatni dzień wakacji.

    Piątkowa osiemnastka jak najbardziej udana, choć wczorajszy dzień był beznadziejny. Obudziłam się z bolącą głową i mdłościami. Na samą myśl o jedzeniu mnie naciągało więc do wieczora nie byłam w stanie ani piec ani gotować. Kiedy po kilku herbatkach żołądkowych w końcu mi się poprawiło postanowiłam upiec tartę. Z malinkami i kremem waniliowym. Niestety okazaała się klapą (  z wyglądu ) gdyż nadzienie budyniowe kompletnie się nie ścieło i po odkrojeniu kawałka wszystko zlewało się w jedną wielką ciapę. Jednak po skosztowaniu...miła niespodzianka. Było naprawdę pyszne, doceniła mnie jednak jedynie mama gdyż tata wyczuł w spodzie kawałki płatków owsianych ( nie miałam mąki pszennej by zagęścić, normalnie skandal O.O! ) i od razu skrytykował.
    Nazwałam to Waniliowy Pudding z malinkami. Można go ładnie podać gościom w kieliszkach lub po prostu wcinać łychą :) Nawet z wad można zrobić zaletę, tak więc dodaję przepis gdyby naszła Was ochota...... :

    Waniliowy pudding z malinkami 



    Kruchy spód :
    - 200g herbatników digestive
    - 100g masła
    - kilka łyżek mąki pszennej ( lub nieszczęsnych płatków owsianych -.- )

    Wszystko zmksować ze sobą w malakserze, wyłożyć na dno i boki tarty.

    Krem budyniowy :
    - 3 żółtka
    - 500ml mleka
    - opakowanie cukru waniliowego
    - ziarenka z połowy laski wanilii / lub całej'
    - ok 6 łyżek cukru zwykłego
    - kilka łyżek skrobii kukurydzianej ( ok 45g )

    Mleko podgrzać razem z cukrem waniliowym i ziarenkami z wanilii. W miseczce utrzeć żółtka ze zwykłym cukrem dodając skrobię kukurydzianą, jeśli masa będzie baardzo gęsta można dodać łyżke mleka. Kiedy masa jajeczna będzie już utarta a mleko będzie prawie się gotować, powoli dodawać po łyżce mleko do masy jajecznej dokładnie mieszając by nie zrobiła się jajecznica. Kiedy żółtka będą już zachartowane wlać je do mleka baardzo dokładnie mieszając aż zgęstnieje - zagotować i zdjąć z ognia cały czas mieszając. Odstawić do wystygnięcia ( ja też nie powstrzymałam się przed wyjadaniem palcem ^^ )

    Spód wstawić do piekarnika nagrzanego na 170 stopni, podpiekać 5 minut. Następnie wyjąć i wlać masę budyniową. Piec jeszcze razem ok 15-20 minut.
    Po upieczeniu powtykać świeże maliny następnie odstawić do wystygnięcia i wstawić do lodówki na 2 godziny.

    A na poprawę humoru i do kakałka .....

    Owsiane ciacha z białą czekoladą


    Przepis zmodyfikowany od Rocksanki
    1 ciacho - 105 kcal
    Składniki  ( 25 sztuk ):

    - 60g masła
    - 100g brązowego cukru
    - opakowanie cukru waniliowego
    - 1 jajo
    - pół łyżeczki sody oczyszczonej
    - 160g płatków owsianych górskich
    - szklanka mąki pszennej pełnoziarnistej
    - 80g posiekanej białej czekolady

    Masło utrzeć z cukrem brązowym i waniliowym, dodać jajko i wszystko razem zmioksować. 
    W osobnej miseczce połączyć mąke, sode i płatki owsiane.
    Powoli dodawać cuche składniki do mokrych dokładnie mieszając. Kiedy masa będdzie już jednolita dodać białą czekoladę i dokładnie połączyć.
    2 blaszki wysmarować tłuszczem i wyłożyć papierem do pieczenia. Formować kulki wielkości piłeczki pingpongowej, lekko spłaszczyć ( ja spłaszczyłam dość mocno bo lubie kiedy ciastka są wielkie a cienkie :) ) i układać na blaszce. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 160 stopni i piecz ok 12 minut. Gotowe ciastka zdejmij z blachy i pozostaw na kratce do całkowitego wystygnięcia.
    Tak tak tak. Teraz już możesz wcinać (^w^)!



    Tak więc wakacje się kończą. Ostatni dzień ....
    Muszę kupić koszulę na rozpoczęcie roku bo w mojej szafie dosłownie pustka. Trzeba też zaopatrzyć się w ciepłe sweterki. Nooo fryzjer zaliczony, trzeba jakoś się zaprezentować w nowej szkole no bo " Jak Cię Widzą, Tak Cię Piszą" - niestety....
    Nawet nie doceniałam w jak pięknej okolicy teraz mieszkam.
    Te zachody słońca, szumiące drzewa i muuuczenie krówek....
    Dzisiaj porobię trochę zdjęć, poszukam jesieni no i upiekę drożdżowe ze śliwkami i kruszonką bo tatuś nie zadowoli się tym puddingiem :<
    Przepraszam że tak skacze po tematach, piszę o wszystkim i o niczym, ale tak wiele mam w głowię myśli że nie potrafię skoncentrować się  na jednej rzeczy...
    Zastanawiam się też czemu ludzie w których gronie teraz się obracam zmienili do mnie nastawienie dopiero gdy usłyszeli "Jest anorektyczką". Czemu dopiero po wyjściu z kliniki. Tak świetnie bawiłam się z Nimi w piątek, jakbyśmy się przyjaźnili od lat!
    A jeszcze kilka miesięcy temu szydzili ze mnie, gardzili...
    Życie jest strasznie skomplikowane.
    I nawet gdybym miała zastanawiać się w nieskończoność czemu tak jest,
    i tak bym się nie dowiedziała...
    
    



    środa, 29 sierpnia 2012

    Dużo smutków, dużo książek i troszkę o jedzeniu ^^

    Muszę się Wam pochwalić ( wyżalić ) że przytyłam 2 kg.
    Niee, nie jestem szczęśliwa. Na pocieszenie kupiłam gofrownice i zaprosiłam przyjaciółkę i umówiłam się do fryzjera ( w końcu! ).
    Ona zawsze sprawi że się uśmiecham i potrafię jeść nie myśląc o złych rzeczach :)
    Zrobiłyśmy gofffry, ale to jakie ! Pyszniutkie i chrrrupiące! Trudno było się nie oblizać ^^



    A dziś wybrałam się do miasta. Postanowiłam wrócić do nałogowego czytania książek, no bo czemu nie? Miałam zamiar wypożyczyć jakieś książki z "głębszym" przekazem ale zainteresowały mnie 2. Nie wiem czy powinnam je czytać, czy nie pogorszą mojego stanu, ale jestem ich ciekawa. :


    Chcę trochę poczytać o problemach, chociaż jak narazie kończę "Nieposkromiona"  z serii "Dom Nocy" - polecam!
    Na książkach się nie skończyło. Przechadzając się po "Piotr i Paweł" natknęłam się na napój kokosowy, KOKOS!!! Kupiłam ją z ciekawości.
    Wypiłam właściwie duszkiem. Pyszny słodki z cząsteczkami kokosu. Wróciłam się i zakupiłam jeszcze 2 butelki.


    Cena : 4.99 zł/500 ml
    Kaloryczność : 30 kcal/ 100 ml czyli na całą
    butelkę wychodzi 150 kcal
    Ocena : 8/10 ( -2 pkt za cene... )

    Wgl to trzeba coś upiec. Sernik poszedł cały a śniadaniowe ciastka z masłem orzechowym ( taak taak będzie przepis wkrótce ^^ ) także.
    Macie jakiś świetny przepis na pyszne kruche ciasteczka ^.^ ?
    W piątek wybieram się na impreze, tym razem musi być naprawdę udana. To ostatnia w wakacje :(

    A teraz zabieram się za mój podwieczorek




    P.S. Macie pozdrowienia od Clarusi :D !


    Pytania zadawajcie na bakememuffin@gmail.com
    Zapraszam także do obserwatorów ^^
    


    niedziela, 26 sierpnia 2012

    Krówkowy serniczek Babuni i czas na przemyślenia..

    Dzisiejsza niedziele miała być taka wspaniała... Kino, sklepy i wieczorny wieczór filmowy z kubkiem gorącego kakao. Tymczasem zaczął się beznadziejnie.
    Zdecydowanie stwierdzam że obracam się nie w tym towarzystwie co trzeba. Na siłe namówiona na impreze która miała być "imprezą roku" okazała się porażką. Na parkiecie kilkaset osób pościskanych jak sardynki w puszce. Wszystko wirowało, Głośne dźwięki kiepskiego dubstepu mieszały w głowie. Nie mogąca znaleźć "przyjaciółki" która zapewne była zajęta czymś innym lub KIMŚ innym, wyszłam..Wyszłam mokra poobijana i wściekła..Czy coś jest ze mną nie tak? Przecież inni świetnie się bawili..Czemu nie ja..?
    Obudziłam się rano z bolącą głową, płucami żołądkiem, wszystkim.. Pocieszenie czekało jedynie w puszce kokosowej masy krówkowej która okazała się pusta ( no tak...sernik ). No właśnie! Sernik! Kawałeczek serniczka delikatnie otulony pierzynką z cukru pudru okazał się najlepszym rozwiązaniem jakie może być w mojej sytuacji. Humor od razu poprawił się o 60% ^^ . Zatem przedstawiam Wam...

    Krówowy Serniczek Babuni.

    W piątek wybrałam się z mamą do mieszkania zmarłej kilka miesięcy temu Babci.
    Babcia była zawsze świetną gospodynią, piekła najlepsze w świecie ciasta zupełnie nie przypominających ciężkich babcinych ciast. Odkąd pamiętam chorowała na trzustkę więc jej wypieki były lekkie, delikatne, wspaniałe! Jak byłam mała zawsze witała mnie kawałkiem sernika z masą kajmakową, delikatnym i puszystym. Nie za słodkim - idealnym. Nigdy nie kończyło się na jednym kawałku. Znalałam starą książkę kucharską i przypadkowo natknęłam się na ten właśnie sernik! Bez zastanowienia od razu po powrocie do domu, otworzyłam laptopa by zamienić stare jednostki na nowe i zabrałam się za pieczenie serniczka, odrobinkę go zmieniłam ale i tak smakiem praktycznie się nię różnią :)


    263 kcal/ 1 porcja
    Składniki ;

    - 1kg twarogu zmielonego 2-krotnie ( u mnie chudy, w oryginalne tłusty )
    - 5 jaj ( osobno żółtka i białka )
    - pół szklanki cukru pudru ( dla cukroholików proponuję ponad 1 szklankę ^^ )
    - 20g masła
    - Ziarenka z 1 laski wanilii ( można pominąć i dodać łyżkę cukru waniliowego )
    - szklanka mleka
    - pół paczki budyniu toffi/waniliowego
    - 150g masy krówkowej + 2,3 łyżki mleka

    1. Tortownicę wysmarować tłuszczem i opruszyć bułą tartą. Piekarnik nagrzać do 180 stopni.
    2. Twaróg zmiksować w dużej misce razem z  ziarenkami wanilii i masłem. Po kolei dodawać po żółtku. Kiedy masa będzie gładka dodać na przemian mleko z cukrem i budyniem ( noo chyba że chcecie mieć masę sernikową na blacie, bluzce, szybach.. ).
    3. Białka ubić na sztywno z odrobiną soli następnie delikatnie połączyć z masą serową tak by nie opadła.
    4. Masę wylać do tortownicy.
    5. Masę krówkową połączyć z mlekiem tak by nie była kleista a lekko płynna, następnie rozlać ją na powierzchni ciasta tak by zakryła 3/4 powierzchni sernika. Wstawić do piekarnika i piec ok 60 minut.
    6. Po upieczeniu sernik przez 20 minut zostawić w uchylonym piekarniku ( jak wyjmiecie go od razu będzie płaski jak naleśnik :p )
    7. Wystudzić, wstawić na noc do lodówki ( punkt tylko dla cierpliwych ^^ )

    Cełej blachy nie pokażę gdyż zdażył się wypadek i blacha mi zleciła. Udało mi się ją złapać. Smakiem nie ucierpał ani trochę, ale wyglądem troszkę :p

    Smacznego :*
    

    "Tatusiu, prooooszę"
    "Noo zastanowię się "
    :D

    Które lepsze?

    ( tak wiem wiem, mam 16 lat a i tak jestem fanką hello kitty ^^)



    Jeśli macie jakieś pytania, śmiało piszcie, odpowiem na wszystkie :
    Zapraszam także do obserwatorów :)

    czwartek, 23 sierpnia 2012

    Malinowe bułeczki szczęścia ^^

    Uwaga!

    Ogłaszam że to już OSTATNI dietetyczny przepis, za bardzo się
    w to wciągnęłam. Od teraz będzie więcej masła, cukru i białej mąki  ;p.
    Moi rodzice się wczoraj zbulwersowali że nie mogą zjeść już normalnej
    szarlotki ( zrobiłam na pełnoziarnisto - otrębowym spodzie ).
    Mają rację, że co za dużo to niezdrowo.
    Będzie także więcej opowieści z życia, zdjęć i duużo wspomnień :)
    Przepisy będą ukazywały się w weekendy.

    ale teraz...

    Malinowe bułeczki szczęścia

    Są przepyszne..nawet rodzicie znudzeni moimi dietetycznymi przepisami sięgali po nie na śniadanie, do masełka i dżemiku :) Mięciutkie, sprężyste i zdrowe! Z malinową nutą.
    Przepis podptrzyłam  tutaj :)


    Składniki :

    - 2 szklanki mąki ( 1 żytnia, 1 pszenna )
    - 2 łyżki otrębów pszennych
    - 3 łyżki masła o obniżonej zawartości tłuszczu/ margaryna
    - 4 łyżki syropu malinowego ( u mnie zmiksowany z odrobiną wody domowy dżemik malinkowo bananowy ^^ )
    - 1 szklanka maślanki
    - 1 jajko
    - 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
    - 1/2 łyżeczki sody
    - garstka orzeszków piniowych
    - garstka suszonej żurawiny
    - 3 łyżki dżemu malinowego
    - cukier/ słodzik lub inne słodzidło  ( opcjonalnie )

    Foremki na muffinki wyłożyć papierem do piecznia ( Ja nie mam foremek więc użyłam papilotek ). W jednej misce łączymy mąki, otręby, proszek, sodę i masło. W drugiej dokładnie łączymy ze sobą maślankę, jajko i syrop ( jeśli chcecie żeby było słodkie możecie dodać jakieś słodzidło ;p ). Mąkrą mieszankę powoli przelewamy do suchej i dokładnie łączymy. Dodajemy orzeszki i suszoną żurawinę.
    Masę nakładamy do foremek i na każdą z góry dajemy kleks dżemu. Pieczemy w temp. 180 stopni 25 - 30 minut. Studzić ok 10 minut w lekko uchylonym piekarniku, absolutnie nie wyjmować od razu po upieczeniu bo okropnie opadną!



    Tęsknię już za 45 stopniowym upałem..
    Zwariowanymi kelnerami którzy ciągle coś rozwalali..
    zapachem lata..
    skaczącymi delfinami...
    zachodem słońca..
    i szumem morza...



    W każdym razie....


    poniedziałek, 20 sierpnia 2012

    Cz.2 "Czego płaczesz?!, przecież ty tu masz jak pączek w maśle! "

    Jeszcze przez kilka kolejnych dni nie mogłam się otrząsnąć. Czułam się jak w klatce, nie mogłam się uwolnić. Kilka razy dziennie zatykałam sobie uszy by nie słyszeć awantur z tymi bardziej "ułomnymi", niektórych się bałam. Przerażały mnie niektóre przypadki..
    Jednak z czasem chyba oswoiłam się z kliniką. Jedzenie jakby bardziej zaczęło mi smakować, do krzyków się przyzwyczaiłam a z niektórymi dziewczynami całkiem dobrze się dogadywałam. Jak tak teraz na to patrzę to wydaję mi się że poddałam się, nie miałam siły żeby walczyć. Musiałam jeść, nie wiedziałam że dało się oszukiwać w jedzeniu. Codzienne ważenie o 6 rano było już dla mnie rutyną, waga o dziwo nie rosła co mnie cieszyło mimo wysokokalorycznej diety. Po kilku dniach przyszła do mnie lekarka z informacją że jeżeli nie przybiorę na wadze to w kolejnym dostanę reżim salowy. To taki rodzaj kary -  możesz wychodzić z sali tylko na posiłki i lekcje. Jeżeli np dostanie się reżim  w poniedziałek to w kolejny poniedziałek jeżeli przybiorze się na wadze reżim zostanie zdjęty.
    Nie przejęłam się tym zbytnio i tak w sumie nie wychodziłam z sali bo akurat trafiłam na pokój z fajnymi dziewczynami..
    Rozmowy z nimi bardzo mi pomogły ( albo zaszkodziły... ). Dowiedziałam się że można chować jedzenie. Np na śniadanie jest bułka, to po prostu zgniatam i wkładam do kieszeni a z obiadami jest gorzej ale dziewczyny trzymały na jadalni pojemniki do których wsadzały np takiego schabowego ( tak wiem wiem jak to brzmi xD ).
    Na początku wydało mi się to absurdalne ale kiedy dowiedziałam się że waga powoli wzrasta zaczęłam się do tego stosować. Kiedy się oswoiłam dopiero wtedy zaczęłam się buntować. Denerwowało mnie że mam najwyższe BMI ze wszystkich dziewczyn ( bmi 15.1 ).
    Przestały mnie denerwować niektóre osoby. Krzyki po niemiecku jednego z chłopców zaczęły mnie po prostu śmieszyć. Chowanie jedzenia było po prostu rutyną, bułki kruszyłam i spuszczałam w toalecie. Ochydne budynie na podwieczorki także w niej lądowały a kleista owsianka lądowała w kubku jednej z moich lepszych koleżanek.
    Kiedy wszystko się z pozoru poprawiło dostałam informacje o reżimie salowym. Przyjęłam to całkiem dobrze, dziewczyny do mnie przychodziły, śmiałyśmy się a na telewizje czasem się wymykałam. Minął kolejny tydzień - dostałam reżim salowy bez wychodzenia na lekcje, "co tam tym lepiej, lekcje są głupie" - myślałam..
    I po ok miesiącu pobytu w klinice przyszedł ten najgorszy okres.. Chyba najgorszy czas w moim życiu - prawdziwe piekło które trwało już do końca mojego pobytu. Najpierw dostałam kolejny tydzień reżimu salowego za to że chowam jedzenie ( niestety wyszło na jaw ... ), następnie dostałam reżim łóżkowy za to że moja waga wciąż nie rośnie.
    Reżim łóżkowy to było już najgorsze z najgorszych. Zostałam z powrotem przeniesona na sale obserwacyjną. Wszystkie moje rzeczy ( łącznie z poduszką, misiami, książkami, gazetami ) zostały zabrane. Ubrania musiałam mieć na krześle bo szafka również została zabrana, zostały mi tylko rzeczy do higieny. Musiałam cały czas leżeć na łóżku nie robiąc NIC. Wstać mogłam tylko na posiłki które były zjadane przy pielęgniarkach i do toalety ( którą nam potem zamkniętą z podejrzeniem że jedna z nas wymiotuje co było nieprawdą ). Przez kilka dni reżimu łóżkowego ryczałam a na to jedna z pielęgniarek krzyczała " Czego płaczesz?! Przecież ty tu masz jak pączek w maśle, też bym sobie chciała tak leżeć i nic nie robić więc przestań się mazać i robić zamieszanie! "
    Została mi tylko schowana pod poduszką kartka z odliczaniem dni do wyjścia.. Miało być 30 skreślonych kółeczek.. Było już 30 kilka... Co się dzieje? Czemu nie wychodzę? Ile jeszcze będę tu tkwić...?

    Proszę Was jeżeli naprawdę kręci Was anoreksja, twierdzenie że chudość jest taka super, to przeczytajcie to jeszcze raz, drugi, trzeci... Uwierzcie mi - to na początku jest fajne.., ale potem przeradza się w piekło.